ALOHA OE
(Aloha Oe)
Nigdzie nie ma takich odpraw jak z doku w Honolulu. Wielki statek stał z podniesioną parą, gotowy do wyruszenia. Tysiąc osób było na jego pokładach; pięć tysięcy stało na nabrzeżu. Po długim trapie przechodzili rodzimi książęta i księżniczki, królowie cukru i wysocy urzędnicy Terytorium. Dalej, w długich rzędach, utrzymywanych w porządku przez rodzimą policję, stały powozy i samochody arystokracji Honolulu. Na nabrzeżu Królewska Orkiestra Hawajska grała Aloha Oe, a kiedy skończyła, smyczkowa orkiestra tubylczych muzyków na pokładzie transportu podjęła te same szlochające dźwięki, a głos tubylczej śpiewaczki wzbijał się jak ptak ponad instrumenty i zgiełk odjeżdżających. Był to srebrny szum, brzmiący swoją czystą, niepowtarzalną nutą w wielkim diapazonie pożegnania.
To opowiadanie pochodzi ze zbioru Opowieści hawajskie.
Z przodu, na dolnym pokładzie, poręcz była wypełniona po brzegi młodymi chłopcami odzianymi w khaki, których brązowe twarze świadczyły o odbyciu trzyletniej kampanii pod słońcem. Ale to pożegnanie nie było dla nich. Nie było to też pożegnanie dla biało odzianego kapitana na wysokim mostku, odległego jak gwiazdy, spoglądającego w dół na tumult pod nim. Nie było to również pożegnanie dla młodych oficerów znajdujących się dalej na rufie, wracających z Filipin, ani dla kobiet o białych twarzach, zniszczonych przez klimat, znajdujących się u ich boku. Tuż za trapem, na pokładzie promenadowym, stało kilku senatorów Stanów Zjednoczonych z żonami i córkami – senatorskie towarzystwo, które przez miesiąc było częstowane obiadami i winami, karmione statystykami i ciągnięte w górę wulkanicznego wzgórza i w dół lawowej dali, aby zobaczyć chwałę i zasoby Hawajów. To właśnie z myślą o tym przyjęciu transport zawinął do Honolulu i to właśnie z tym przyjęciem pożegnało się Honolulu.
Senatorowie zostali obsypani girlandami i kwiatami. Mocna szyja i potężne ramię senatora Jeremy’ego Sambrooke’a były obciążone tuzinem wieńców. Z tej masy kwiatów i kwiecia wystawała jego głowa i większa część świeżo spalonej słońcem i spoconej twarzy. Kwiaty uważał za obrzydliwość, a gdy spoglądał na tłum na nabrzeżu, to statystycznym okiem, które nie widziało żadnego piękna, ale zaglądało w siłę roboczą, fabryki, koleje i plantacje, które leżały za tłumem i które ten tłum wyrażał. Widział zasoby i myślał o rozwoju, i był zbyt zajęty marzeniami o materialnych osiągnięciach i imperium, aby zauważyć swoją córkę u swego boku, rozmawiającą z młodym człowiekiem w eleganckim letnim garniturze i słomkowym kapeluszu, którego gorliwe oczy zdawały się być tylko dla niej i nigdy nie opuszczały jej twarzy. Gdyby senator Jeremy patrzył na swoją córkę, zobaczyłby, że zamiast piętnastoletniej dziewczyny, którą przywiózł na Hawaje miesiąc wcześniej, zabiera ze sobą kobietę.
Hawaje mają dobry klimat dla dojrzewania, a Dorothy Sambrooke została wystawiona na jego działanie w wyjątkowo sprzyjających okolicznościach. Smukła, blada, z niebieskimi oczami nieco zmęczonymi od wertowania kartek książek i próbami zrozumienia życia – taka była miesiąc wcześniej. Ale teraz oczy były ciepłe, a nie zmęczone, policzki dotknięte słońcem, a ciało dawało pierwsze wskazówki i obietnicę nabrzmiałych linii. Przez ten miesiąc zostawiła książki w spokoju, bo większą radość znajdowała w czytaniu z księgi życia. Jeździła konno, wspinała się na wulkany i uczyła się pływać. Tropiki weszły jej w krew i promieniała ciepłem, kolorem i słońcem. A od miesiąca przebywała w towarzystwie mężczyzny – Stephena Knighta, sportowca, surfera na desce, spiżowego boga morza, który uderzał w rozbijające się falochrony, wskakiwał na ich grzbiety i dojeżdżał nimi do brzegu.
Dorothy Sambrooke nie była świadoma tej zmiany. Jej świadomość była nadal młoda i była zaskoczona i zaniepokojona zachowaniem Steve’a w tej godzinie pożegnania. Patrzyła na niego jako na swojego kolegę i przez miesiąc był jej kolegą, ale teraz nie rozstawał się jak kolega. Mówił podniecająco i bezładnie, albo milczał, na przemian. Czasami nie słyszał, co mówiła, a jeśli słyszał, nie odpowiadał w typowy dla siebie sposób. Niepokoił ją sposób, w jaki na nią patrzył. Nie wiedziała wcześniej, że ma takie płonące oczy. W jego oczach było coś przerażającego. Nie mogła się z tym zmierzyć, a jej własne oczy ciągle przed tym opadały. Ale było w nich też coś pociągającego i ciągle wracała, aby uchwycić to płonące, władcze, tęskniące coś, czego nigdy wcześniej nie widziała w ludzkich oczach. A ona sama była dziwnie oszołomiona i podekscytowana.
Ogromny gwizdek transportowy zadął głucho, a ukwiecone tłumy przybliżyły się do brzegu doku. Dorothy Sambrooke przyłożyła palce do uszu, a gdy zrobiła grymas niesmaku z powodu oburzenia dźwiękiem, znów dostrzegła nieustępliwy, tęskny blask w oczach Steve’a. Nie patrzył na nią, ale na jej uszy, delikatnie różowe i przejrzyste w skośnych promieniach popołudniowego słońca. Zaciekawiona i zafascynowana wpatrywała się w to dziwne coś w jego oczach, dopóki nie zauważył, że został przyłapany. Widziała, jak jego policzki oblewają się ciemnym rumieńcem i słyszała, jak wypowiada nieartykułowane słowa. Był zakłopotany, a ona sama zdawała sobie sprawę z zażenowania. Stewardzi chodzili nerwowo, błagając osoby wychodzące na brzeg, żeby już sobie poszły. Steve wyciągnął rękę. Kiedy poczuła uścisk palców, które tysiące razy chwytały jej na deskach surfingowych i zboczach lawy, usłyszała słowa piosenki z nowym zrozumieniem, gdy szlochały w srebrnym gardle Hawajki:
Ka halia ko aloha kai hiki mai,
Ke hone ae nei i ku’u manawa,
O oe no kan aloha
A loko e hana nei.
Steve nauczył ją jak oddychać, jak mówić i jak to rozumieć – tak jej się wydawało, aż do tej chwili; i w tej chwili, gdy po raz ostatni zacisnęła palce i zetknęła się z ciepłymi dłońmi, po raz pierwszy zrozumiała prawdziwe znaczenie tej piosenki. Ledwie widziała, jak odchodził, ani nie mogła go zauważyć na zatłoczonym trapie, bo była zagłębiona w labiryncie pamięci, przeżywając cztery minione tygodnie, odczytując na nowo wydarzenia w świetle objawienia.
Kiedy partia senatorów dotarła na ląd, Steve był jednym z członków komitetu rozrywkowego. To on dał im pierwszy pokaz jazdy po falach, na plaży Waikiki, płynąc na wąskiej desce w stronę morza, aż stał się znikającą plamką, a potem, nagle pojawiając się ponownie, wynurzając się jak bóg morski z odmętów piany i chrzęszczącej bieli – wznosząc się szybko coraz wyżej, aż stanął na dymiącym grzbiecie potężnej, długiej na milę piany, ze stopami zakopanymi w unoszącej się pianie, pędząc na plażę z prędkością pociągu ekspresowego i spokojnie stąpając po brzegu u ich zdumionych stóp. To było jej pierwsze spojrzenie na Steve’a. Był on najmłodszym człowiekiem w komitecie, młodzieńcem, który miał dwadzieścia lat. Nie bawił się przemową, ani nie błyszczał na przyjęciach. To właśnie na falochronach w Waikiki, w dzikiej gonitwie bydła na Manna Kea i na podwórku rancza Haleakala wykonał swoją część rozrywek.
Nie obchodziły ją niekończące się statystyki i wieczne przemowy innych członków komitetu. Steve’a też nie. I to właśnie ze Stevem uciekła z uczty na świeżym powietrzu w Hamakua i z Abe Louisson, plantatorem kawy, który przez dwie śmiertelne godziny mówił o kawie, o kawie, o niczym innym jak o kawie. To właśnie wtedy, gdy jechali wśród paproci, Steve nauczył ją słów Aloha Oe – piosenki, która była śpiewana senatorom odwiedzającym każdą wioskę, ranczo i plantację.
Steve i ona byli razem od samego początku. Był jej towarzyszem zabaw. Wzięła go w swoje władanie, podczas gdy jej ojciec był zajęty przyjmowaniem statystyk terytorium wyspy. Była zbyt łagodna, by tyranizować swojego towarzysza zabaw, ale rządziła nim bez oporu, z wyjątkiem sytuacji, gdy był w kajaku, na koniu lub desce surfingowej, kiedy to on przejmował dowodzenie, a ona okazywała posłuszeństwo. A teraz, przy tym ostatnim śpiewie piosenki, gdy liny zostały zrzucone i wielki transport zaczął powoli wycofywać się z doku, wiedziała, że Steve był dla niej kimś więcej niż tylko kolegą.
Pięć tysięcy głosów śpiewało: Aloha Oe – My love be with you till we meet again – i w tej pierwszej chwili poznanej miłości zdała sobie sprawę, że ona i Steve zostali rozłączeni. Kiedy mieli się jeszcze spotkać? Sam nauczył ją tych słów. Pamiętała, że słuchała jak śpiewał je w kółko pod drzewem hau na Waikiki. Czy to była przepowiednia? A ona podziwiała jego śpiew, powiedziała mu, że śpiewał z taką ekspresją. Roześmiała się głośno, histerycznie, na to wspomnienie. Z taką ekspresją! – kiedy wylewał swoje serce w głosie. Teraz wiedziała, ale było już za późno. Dlaczego się nie odezwał? Wtedy zrozumiała, że dziewczęta w jej wieku nie wychodzą za mąż. Ale dziewczyny w jej wieku wychodziły za mąż na Hawajach – pomyślała natychmiast. Hawaje dojrzały do tego – Hawaje, gdzie ciało jest złote i gdzie wszystkie kobiety są dojrzałe i skąpane w słońcu.
Daremnie przeszukiwała zapełnione tłumy na doku. Co się z nim stało? Czuła, że jest w stanie zapłacić każdą cenę za jedno spojrzenie na niego i miała niemal nadzieję, że jakaś śmiertelna choroba dotknie samotnego kapitana na mostku i opóźni odpłynięcie. Po raz pierwszy w życiu spojrzała na ojca wyrachowanym wzrokiem, a czyniąc to, z nowo narodzonym strachem zauważyła linie woli i determinacji. Strasznie by było się mu sprzeciwić. I jakie miałaby szanse w takiej walce? Ale dlaczego Steve się nie odezwał? Teraz było już za późno. Dlaczego nie przemówił pod drzewem hau na Waikiki?
I wtedy, z wielkim zapadnięciem się w serce, dotarło do niej, że wie dlaczego. Co takiego usłyszała pewnego dnia? O tak, to było na herbatce u pani Stanton, tego popołudnia, kiedy panie z Missionary Crowd bawiły panie z partii senatorskiej. To pani Hodgkins, wysoka blondynka, zadała to pytanie. Scena powróciła do niej żywo – szerokie lanai, tropikalne kwiaty, bezszelestne azjatyckie towarzyszki, szum głosów wielu kobiet i pytanie, które zadała pani Hodgkins w grupie obok niej. Pani Hodgkins od lat nie była na stałym lądzie i najwyraźniej pytała o starych wyspiarskich przyjaciół z jej panieńskich dni.
– Co się stało z Susie Maydwell? – było pytaniem, które zadała.
– Och, nigdy więcej jej nie widzieliśmy; wyszła za Williego Kupele – odpowiedziała inna wyspiarska kobieta. A żona senatora Behrenda roześmiała się i chciała wiedzieć, dlaczego małżeństwo wpłynęło na znajomości Susie Maydwell.
– Hapa-haole – brzmiała odpowiedź; – był półkastą, wiesz, a my z Wysp musimy myśleć o naszych dzieciach.
Dorothy zwróciła się do ojca, zdecydowana wystawić go na próbę.
– Papo, jeśli Steve kiedykolwiek przyjedzie do Stanów Zjednoczonych, czy nie mógłby przyjechać i zobaczyć nas kiedyś?
– Kto? Steve?
– Tak, Stephen Knight – znasz go. Pożegnałeś się z nim niecałe pięć minut temu. Czy nie może on, jeśli zdarzy mu się być w Stanach Zjednoczonych w jakimś czasie, przyjść i zobaczyć nas?
– Z pewnością nie – odpowiedział krótko Jeremy Sambrooke. – Stephen Knight jest hapa-haolem i wiesz, co to oznacza.
– Och – powiedziała słabo Dorothy, podczas gdy czuła, jak odrętwiała rozpacz wkrada się do jej serca.
Steve nie był hapa-haolem – wiedziała to; ale nie wiedziała, że ćwierć pasma tropikalnego słońca płynęło w jego żyłach, a ona wiedziała, że to wystarczyło, by postawić go poza małżeńską kurtyną. To był dziwny świat. Był tam czcigodny A. S. Cleghorn, który poślubił ciemnoskórą księżniczkę krwi Kamehameha, a mimo to ludzie uważali za zaszczyt znać go, a najbardziej ekskluzywne kobiety z ultra-ekskluzywnego Missionary Crowd można było zobaczyć na jego popołudniowych herbatkach. I był jeszcze Steve. Nikt nie miał nic przeciwko temu, że nauczył ją pływać na desce surfingowej, ani że prowadził ją za rękę przez niebezpieczne miejsca w kraterze Kilauea. Mógł jeść kolację z nią i jej ojcem, tańczyć z nią i być członkiem komitetu rozrywkowego; ale ponieważ w jego żyłach płynęło tropikalne słońce, nie mógł się z nią ożenić.
I nie okazywał tego. Trzeba było to powiedzieć, żeby się dowiedzieć. I był taki przystojny. Jego obraz pojawił się w jej wewnętrznej wizji i zanim zdążyła się zorientować, rozkoszowała się wspomnieniem wdzięku jego wspaniałego ciała, jego wspaniałych ramion, jego siły, która podrzucała ją lekko na koniu, przenosiła bezpiecznie przez grzmiące fale lub holowała na kijach na grzbiet lawy Domu Słońca. Pamiętała coś bardziej subtelnego i tajemniczego, co dopiero zaczynała rozumieć – aurę męskiej istoty, która ucieleśnia mężczyznę, w pełni mężczyznę, mężczyznę w jego męskości. Doszła do siebie z szokiem wstydu z powodu myśli, które przyszły jej do głowy. Jej policzki zabarwiły się gorącą krwią, która szybko ustąpiła i pozostawiła je blade na myśl, że już nigdy go nie zobaczy. Rufa transportowca była już na wodzie, a pokład promenady mijał się z końcem doku.
– Teraz widać Steve’a – powiedział jej ojciec. – Pomachaj mu na pożegnanie, Dorothy.
Steve patrzył na nią z przejęciem w oczach i dostrzegł w jej twarzy coś, czego wcześniej nie zauważył. Po fali radości, która zalała jego oblicze, wiedziała, że zrozumiał. Powietrze pulsowało melodią:
Moja miłość do ciebie.
Moja miłość będzie z tobą, dopóki nie spotkamy się znowu.
Nie było potrzeby, by słowa opowiadały ich historię. Wokół niej pasażerowie puszczali wianki do swoich przyjaciół na przystani. Steve uniósł ręce do góry, a jego oczy błagały. Wsunęła swój własny wianek na głowę, ale zaplątał się on w sznur orientalnych pereł, które Mervin, starszy król cukru, założył jej na szyję, kiedy odwoził ją i jej ojca na parowiec.
Walczyła z perłami, które przylgnęły do kwiatów. Transport posuwał się miarowo naprzód. Steve znalazł się przy niej już na wyciągnięcie ręki. To był właśnie ten moment. Kolejna chwila i byłby przeszłością. Szlochała, a Jeremy Sambrooke spojrzał na nią pytająco.
– Dorothy! – zawołał ostro.
Celowo przerwała sznurek, a wśród deszczu pereł kwiaty spadły do rąk czekającego kochanka. Patrzyła na niego, aż łzy zamgliły jej wzrok, i ukryła twarz na ramieniu Jeremy’ego Sambrooke’a, który w zdumieniu nad dziewczętami, które uparcie dorastają, zapomniał o swoich ukochanych statystykach. Tłum śpiewał dalej, pieśń stawała się coraz cichsza w oddali, ale wciąż tętniła zmysłową miłością Hawajów, a słowa wgryzały się w jej serce jak kwas z powodu swojej nieprawdziwości
Aloha oe, Aloha oe, e ke onaona no ho ika lipo,
Czułe uściski, ahoi ae au, dopóki nie spotkamy się ponownie.
Tłumaczenie: Sebastian Czarnecki