Edgar Allan Poe, Utrata oddechu

– Ty nędznico! Ty dziwko! Ty zdziro! – powiedziałem do mojej żony rano po naszym ślubie. – Ty czarownico! Ty wiedźmo! Ty szmato! Ty pokrako! Ty zgnilizno! Ty ognista kwintesencjo wszystkiego, co obrzydliwe! Ty… – stojąc na palcach, chwytając ją za gardło i przykładając usta do jej ucha, przygotowywałem się do wyrzucenia z siebie nowego i bardziej zdecydowanego epitetu potępienia, który nie omieszkałby, po jego wypowiedzeniu, przekonać ją o jej znikomości, gdy ku mojemu ogromnemu przerażeniu i zdumieniu odkryłem, że straciłem oddech.
Zwroty „brak mi tchu”, „straciłem oddech” itp. powtarzają się dość często w potocznej rozmowie, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że ten straszny wypadek, o którym mówię, może się zdarzyć w dobrej wierze i w rzeczywistości! Proszę sobie wyobrazić – jeśli możecie – moje zdumienie, moją konsternację, moją rozpacz!

(…)

Chociaż na początku nie mogłem dokładnie określić, w jakim stopniu to zdarzenie mnie dotknęło, postanowiłem w każdym razie ukryć tę sprawę przed żoną, dopóki dalsze doświadczenia nie odkryją przede mną rozmiarów tego mojego niesłychanego nieszczęścia. Zmieniając więc w jednej chwili swoje oblicze, z naburmuszonego i zniekształconego, na wyraz łagodności i kokieterii, poklepałem moją panią po jednym policzku i pocałowałem w drugi, i nie mówiąc ani jednej sylaby (Furia! Nie mogłem), zostawiłem ją zdumioną moimi wygłupami, gdy piruetem wyszedłem z pokoju w Pas de Zephyr.

Całość tekstu w nowym wydaniu Opowieści humorystycznych Edgara Allana Poego.